panmisiek prowadzi tutaj blog rowerowy

panmisiek

Wpisy archiwalne w kategorii

300km>

Dystans całkowity:5815.97 km (w terenie 0.50 km; 0.01%)
Czas w ruchu:230:28
Średnia prędkość:25.24 km/h
Maksymalna prędkość:85.00 km/h
Suma podjazdów:59987 m
Maks. tętno maksymalne:172 (93 %)
Maks. tętno średnie:136 (75 %)
Suma kalorii:93738 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:363.50 km i 14h 24m
Więcej statystyk

Benjamin Allen's Spring Tonic (Brevet 206km) + dojazd

  • DST 438.03km
  • Czas 16:00
  • VAVG 27.38km/h
  • VMAX 62.80km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • HRmax 172( 93%)
  • HRavg 123( 66%)
  • Kalorie 7689kcal
  • Podjazdy 3089m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SLX Custom
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 sierpnia 2015 | dodano: 22.08.2015

https://connect.garmin.com/activity/859770352


Kategoria 100km>, 200km>, 300km>, 30km>, 50km>, hardcory, solo, w grupie

Bournmouth

  • DST 434.11km
  • Czas 15:34
  • VAVG 27.89km/h
  • VMAX 77.50km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • HRmax 159( 86%)
  • HRavg 125( 67%)
  • Kalorie 8106kcal
  • Podjazdy 3526m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SLX Custom
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 lipca 2015 | dodano: 23.08.2015

Wyjazd cos kolo 3 w nocy.
Po 100km i postoju ktory zrobilem kawaleczek wczesniej zlapalem gume.
Piekny sloneczny dzien. Slonce zjaralo mi rece az skora mi zeszla... 
Mialem problemy techniczne bo na duzy blat mi nie przerzucalo, ale w koncu sie zatrzymalem i to ogarnalem.
Mialem takze problemy zoladkowe i musialem co 1-1,5h stawac :/
Generalnie lajtowa jazda

https://connect.garmin.com/activity/820823828


https://connect.garmin.com/activity/820824069

https://connect.garmin.com/activity/820824309


Kategoria 100km>, 200km>, 300km>, 30km>, 50km>, solo, Wycieczkowo

Deszczowy Brevet 300 Peacocks and Kites

  • DST 330.95km
  • Czas 13:11
  • VAVG 25.10km/h
  • VMAX 77.60km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 165( 89%)
  • HRavg 123( 66%)
  • Kalorie 6037kcal
  • Podjazdy 3900m
  • Sprzęt Canyon Ultimate CF SLX Custom
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 czerwca 2015 | dodano: 13.06.2015

Prognozy pogody z dnia na dzien zapowiadaly sie coraz gorsze. Start planowo o 5 wiec poszedlem spac kolo 24 i juz lalo dosc konkretnie. Pobudka o 3:30 - brak poprawy pogody, leje dalej. Krotkie zastanowienie czy aby napewno chce mi sie jechac jakies 14-15h kompletnie przemoczonym. Stwierdzam ze jak juz sie zapisalem to nie wymiekne i jade. Sniadanie, pakowanie i jazda.
Ruszam ubrany na krotko z cieniutka kortka (bylo okolo 13-14stopni i lalo jak cholera). Po minucie jazdy zadalem sobie pytanie: "czy ja jestem glupi czy nie powazny" zeby pchac sie w taki syf na taka trase. Mialem watpliwosci czy ktokolwiek przyjedzie w taka pogode ale jak sie okazalo uzbieralo sie nas 13-14 osob w tym dwie kobiety. 
No to jakies ciastko, herbata rozdanie kart brevetowych i punktualnie o 5 w deszczu ruszamy na trase.
Pierwsze 40km w grupie. Pozniej zatrzymalem sie na siku i mimo ze grupka minela mnie max minute odkad ruszylem ponownie nikogo nie moglem dogonic (wiedzialem juz ze prawdopodobnie pomylilem droge ktora byla 300m od miejsca gdzie sie zatrzymalem. Byla mgla ograniczajaca widocznosc na 100-150m bo inaczej widzialbym gdzie grupka pojechala a tak nadrobilem 5km i 3 podjazdy).
Na 1 punkcie kontrolnym po okolo 85km chcialem sie zabrac z pierwsza osoba, ktora bedzie ruszac po podbiciu karty ale niestety chyba jeden typek odjechal w momencie kiedy jak poszedlem do toalety i pozniej juz go nie zobaczylem (a bylem przekonany ze nikogo przede mna nie bylo przez pozostale 230km).
Zzabralem sie z jakims gosciem, ktory jechal juz ktorys raz tego breveta, niestety wspinaczka bardzo slabo mu szla no ale i tak postanowilem ze bede z nim jechal bo wie gdzie jechac. Na 2 punkcie kontrolnym po kolejnych 40km, w momencie gdy my zbieralismy sie do odjazdu dojechala jakas kobitka z gosciem. Ruszylismy we 2. Ja strasznie zmarzlem az mnie trzeslo z zimna wiec wyszedlem na zmiane i staralem sie jakos rozgrzac. Na jednym z podjazdow po 30-40km dogonila nas ta kobitka ktora spotkalismy na 2 PK, jechala zdecydowanie szybciej od mojego obecnego przewodnika wiec postanowilem ze dalej pojade z Nia i tak jechalismy we dwojke az do mety.
Generalnie jechala caly czas na kole i tylko na zjazdach i mocniejszych podjazdach troche strzelala z kola ale generalnie mocna sztuka sie okazala.
Majac okolo 270km w nogach czekala nas najbardziej stroma wspinaczka, nachylenie miejscami ponad 20%, generalnie 16-18% widzialem na odcinku 1,5km.
Na ostatnich 10km moja towarzyszka chyba dostala przyplywu mocy i dala naprawde konkretna zmiane. 
Na sam koniec jechalismy sciezka rowerowa i prawdopodobnie tam zlapalem dwa kapcie na raz (po sprawdzeniu okazalo sie ze w sumie w obu kolach mialem 7 lub 8 dziur z czego wiekszosc dosc malych).
Mialem juz prawie od samego poczatku problem z wrzucaniem na duzy blat bo nie dosc ze dlon slizgala mi sie po manetce to jeszcze cos z przerzutka sie dziwnego stalo (chyba dlatego ze byla cala mokra) i nie chcial mimo wielu regulacji wrzucac na pate
Podsumowujac nie zaluje ze pojechalem mimo ze pogoda byla wybitnie niesprzyjajaca. Nienawidze jezdzic w deszczu ale majac w perspektywie konkretniejsze wyzwania trzeba sie hartowac na takie warunki.
Ostatnie okolo 30km nie ma sladu bo bateria w garminie mi padla.

https://connect.garmin.com/activity/802948034


Kategoria 100km>, 200km>, 300km>, 30km>, 50km>, hardcory, w grupie

rowerowa szkoła życia - 500km po pagórkach, górkach i ściankach

  • DST 502.30km
  • Czas 19:14
  • VAVG 26.12km/h
  • VMAX 67.26km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • HRmax 163( 88%)
  • HRavg 126( 68%)
  • Podjazdy 2200m
  • Sprzęt Felt F5C
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 maja 2013 | dodano: 04.05.2013

3 dni wolnego z rzędu + dobre prognozy pogody + od jakiegoś miesiąca myśl o dalszym wyjeździe i stało się...

Była koncepcja jedynie na Birmingham ale wychodziło "tylko" 400km więc dorzuciłem jeszcze Oxford i narodziła się nowa życiówka.
Dzień wcześniej w pracy już tak się nakręciłem, że nie było opcji odpuścić.
Rano po przebudzeniu brak chęci, ale po wstaniu z łóżka się zmotywowałem i zacząłem pakowanie itd. Miałem wyjechać koło 9, a o 9:30 wstałem:). Nie spieszyłem się bo wiedziałem że i tak będę jechał całą noc i wrócę następnego dnia koło południa.

Część mojego majdanu :) © panmisiek

Wyjazd o 12:15 2 maja.
Wiatr zachodni około 6mil/h, słoneczko i około 20 stopni, więc do Oxfordu jechało się całkiem przyjemnie.
Wersja długodystansowa © panmisiek

Koło 140kma na dziurawej drodze spada mi lampka (ułamał się zatrzask, ale jeździłem tak już z miesiąc, ale akurat na wyjeździe skończył żywot, no cóż pozostała mi później jazda przez całą noc z lampką w dłoni:/ ).
Do Oxfordu wjeżdżam o 19:30, średnia lekko ponad 28km/h.
Na wjeździe do Oxfordu odrazu rzuca się w oczy bardzo dobra infrastruktura rowerowa. Jadę prosto pod Universytet, im bliżej celu tym więcej rowerzystów dosłownie całe masy:) Pod samym Uniwerkiem to już chyba prawie jak w Holandii, gdzie by się nie popatrzeć to dziesiątki rowerów:)
Pstrykam kilka zdjęć i lecę na kebaba do parku przy uczelni.
Oxford University - jeden z wielu budynków © panmisiek

Oxford University cd © panmisiek

Przystanek w parku Uniwersytetu na kebaba © panmisiek

Około 20:30 ubieram się we wszystkie ciepłe ciuchy jakie wziąłem (jak wychodziłem z domu to przypomniałem sobie o rękawiczkach:) ). Odpalam wszystkie lampki i ogień na Birmingham jeszcze za jasności.
Przyczepiłem do torby lampkę, ale uchwyt był zbyt luźny i na wyjeździe z miasta odpadła mi na dziurach, ale na szczęście nie słuchałem muzyki bo bym nie słyszał że spadła:), więc założyłem ją na kask.
Na wylocie zahaczam jeszcze o sklep dotankować bidony i pytam o taśmę klejącą bo chciałem przykleić lampkę do kierownicy, ale nie mieli.
Już po ciemku wyjeżdżam na dobre z Oxfordu, robi się zimno (5-6 stopni), ale jadąc nie czuje tego. Co chwile lekki podjazd i zjazd po ciemku przy prędkości 50km/h z lampką w dłoni świecącą max na 10 metrów w przód daje sporo frajdy.
Na 246kmie zatrzymuje się na bułke i tak z 15 minut mi zeszło, ruszam i marznę jak cholera! Nie mogłem się rozgrzać długi długi czas.
Pod Coventry kilka ścianek i wjeżdżam do miasta, drogi rewelacyjne, płaskie jak stół w całej anglii nie spotkałem jeszcze takich. Przejeżdżam przez dzielnice milionerów (co chaty to głowa mała). Do Birmingham dojeżdżam około 2:30 i zahaczam o dworzec autobusowy, gdzie miła kobitka z informacji pilnuje mi roweru kiedy ja idę za potrzebą. Zachciało mi się spać i tak z 20 minut przymykałem oczy żeby troszkę odpocząć. Jak już się zebrałem to ta kobitka zagadała czy ja pracuje (miała na myśli czy utrzymuje się z kolarstwa, ale nie skumałem na początku) powiedziałem jej że akurat mam 3 dni wolnego w pracy i zrobiłem sobie wycieczke:).
Wyjeżdżam pod Selffridge (centrum handlowe) pstrykam zdjęcie i ruszam w końcu w kierunku domu trzęsąc się z zimna jak galareta.
Selffridge - centrum handlowe © panmisiek

Wyjazd z miasta to co chwile długi podjazd z ścianką na końcu i kawałek zjazdu i tak kilka razy.
Chyba o 4:30 dochodzę jakiegoś typka wymieniamy kilka zdań i dalej jadę swoim tempem. Zacząłem marznąc naprawdę konkretnie, ale o przystanku nie było mowy bo gdybym się zatrzymał to pewnie nie utrzymałbym kierownicy tak by mną telepało, było 3-4 stopnie. Marzyłem o ciepłej herbacie, słońcu i przerwie na przemian, ale dopóki nie zrobiło się ciepło mogłem tylko marzyć o przystanku. Na 395km około 6:30 robię przystanek na stacji benzynowej na herbatę, ogrzanie się i dotankowanie bidonów. Po 20 minutach na stacji temperatura wzrosła już do 7 stopni i już było przyzwoicie. W Gloucester odbiłem na południowy-zachód i zaczęła się rzeźnia. Zachodni wiatr 16mil/h i ścianki około 10-12% dały mi konkretnie po nogach (nie widać tego na wykresie).
W okolicach 420km zatrzymuje się w jakimś zajeździe gdzie były ławeczki na zewnątrz. Poleżałem 20 minut i już bez przystanku ruszyłem do domu. Od mostu w Chepstow do Cardiff wiatr konkretnie dmuchał, ale to już na pełnym luzie jechałem.

Przez cały wyjazd zjadłem:
5 bułek
10 musli
4 twixy
10 bananów
pół czekolady
4 żelki
kebaba

Wydoiłem:
6,5L głównie izotoników i jakichś energetyków w proszku
1 herbata
1 red bull
1 puszka coli

To zapiski z każdej przerwy kiedy wyłączałem pulsometr.
2h2m 122sr 159max 57,8km
1h22m 136sr 163max 94,2km
3h23m 136sr 158max 186,27km (Oxford)
2h40m 132sr 159max 246,8km
2h45m 126sr 156max 315,95km
3h20m 121sr 395km
1h21m 119sr 138max ...km??
3h51m 121sr 150max 502km

3 mapki bo tak mi było łatwiej w telefon ścieżkę trasy wprowadzić. Szkoda że te mapki źle liczą przewyższenia bo wyszło by pewnie bliżej 3tys:)



Kategoria hardcory, 50km>, 30km>, 300km>, 200km>, 100km>, solo, ze zdjęciami

Skutek frustracji pogodowej

  • DST 400.05km
  • Czas 14:32
  • VAVG 27.53km/h
  • VMAX 72.85km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 166( 85%)
  • HRavg 132( 67%)
  • Podjazdy 2050m
  • Sprzęt Felt F5C
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 czerwca 2012 | dodano: 10.06.2012

Wyjazd: Sobota 8:29
Przyjazd: Niedziela 3:40

Na wstępie przepraszam za chaotyczny opis, ale jakoś nieskładnie mi idzie opisywanie tras.

Odkąd wróciłem z Włoch nie było dnia bez deszczu. Przed urlopem też padało przez 2 tygodnie prawie codziennie, a w szczególności na weekendach i niemal cudem było pojechać dalej żeby nie nadziać się na deszcz. Finalnie tak mnie to wkurzało, że biegałem w deszczu i ćwiczyłem w domu przysiady itp., ale to było za mało i tak się uzbierało, że ostatecznie zrobiłem ten wyjazd. Tutaj z pogodą też nie było kolorowo bo dzień wcześniej o 23 jak pojechałem do kolegi po bidon i okulary, o których zapomniałem tydzień temu to lekko padało ale prognozy były w miare optymistyczne. Wyczaiłem kilkanaście godzin gdzie miało niepadać i ostatecznie się udało.

Przypomniałem sobie jeszcze o problemie z rowerem, który pojawił się jakiś czas temu, ale zlałem to bo nie planowałem dalszych wyjazdów- mianowicie niemogłem wrzucać na duży blat, jak się okazało linki w pancerzu wychodziły z oplotu. Na szczęście znalazłem jakiś zapasowy pancerz założyłem razem ze zniszczoną końcówką pancerza, która jakoś przetrwała cały wyjazd bez problemu.
Przestudiowałem mapke i o 1 poszedłem w kime.



Pobudka o 7, więc snu nie było za wiele.
Poranny makaraon z kurczakiem i sosem pesto, pakowanie gratów i można ruszać

8:29 wyjazd

Początkowo około 12 stopni mocny zachodni wiatr (30-35km/h) Więc jechało się w miare przyjemnie.
Na 50km na wylocie z Taunton pierwszy postój na sikanie, banana i rozebranie się z rękawków i nakolanników bo zaczęło słoneczko przygrzewać.
Na około 75km za Bridgewater w centrum jakiegoś miasteczka w korku dochodze do 2 kolarzy. Jechali w tym samym kierunku co ja to podpiąłem się na koło.
Po wyjeździe z miasta rozpędzili się do 39km/h i tak trzymali, jechałem kawałek za nimi, ale mając w perspektywie jeszcze ponad 300km do zrobienia odpuściłem po kawałku bo jazda z tętnem 155 niebardzo mi odpowiadała.
Na 98km zachaczam o stacje benzynową kupuje puszke coli i lece dalej.
Po 100km średnia lekko ponad 30km/h. Wiatr był mocny, ale na szczęście delikatnie pomagał.






Na wlocie do Bristolu osiągam vmaxa. W samym centrum troche pobłądziłem i 3 razy musiałem objeżdżać wielkie skrzyżowanie.

Na wyjeździe z miasta nad drogą usytuowany był wiszący most na wysokości 75metrów.



Na 145km wjeżdżam na most Severn przechodzący nad Kanałem Bristolskim.
Waliło tak wiatrem, że jechałem pochylony chyba pod kątem 80stopni. Czysta masakra wietrzna.




Po zjechaniu z mostu jadąc do małego miasteczka Chepstow mijam ekipe 10 kolarzy, jacyś zadufani byli bo nawet głową nie kiwnęli ani ręką nie pomachali. W miasteczku tankuje wodę, dzwonię do znajomych z pytaniem co na obiad i ruszam dalej. Już jadąc włączam GPSa i chowam telefon do kieszonki. Na krótkim stromym zjeździe (około 50km/h) wypada mi telefon i tylko słyszę, jak rozpada się na części. Zatrzymuje się odrazu żeby pozbierać części, niestety za mną jechało auto, które przejechało po klapce i teraz wygląda jak wygląda. Ważne że telefon działa dalej, inaczej nie trafiłbym do znajomych bo nieznałem adresu i bez GPSa też byłoby to chyba niemożliwe.



Dalsza jazda to walka z czołowym wiatrem (30-40km/h) aż do samego Cardiff. Turlam się jakoś powoli do przodu. Koło 180km mam kryzys, marze o czymś ciepłym do jedzenia i o tym żeby przestało wiać. Jeszcze jakby mi tego złego mało było źle zjeżdżam z ronda i wjeżdzam przez przypadek na obwodnice miasta gdzie ruch jest ogromny, auta zapier...!!! i jeszcze co kawałek były drogi wlotowe z dwoma pasami (przez które musiałem się przebić i uciekać na pobocze). Wszystko to czego rowerzyści nie lubią w jednym miejcu!. W momencie, gdy skumałem że pasowałoby zawrócić było już za późno. Więc pozostało mi jechać aż do następnego zjazdu. Znaki były pochowane za drzewami, normalnie masakra jakaś, specjalnie zwalniałem żeby móc coś zobaczyć, ale i to nie pomagało. Po kilku km zauważyłem bramę (chyba jakiś awaryjny wjazd na obwodnice).
Ufff to był koniec męki!



Zadzwoniłem do znajomych żeby podali mi adres, wklepałem w GPSa i po kilkunastu minutach byłem na miejscu około 16tej.
Na liczniku 198km i 7h2m.

Cardiff jako miasto prezentuje się ładnie. Niestety nie robiłem żadnych zdjęć bo nie było za bardzo co fotografować zresztą telefonem to jakość mierna.

U znajomych pokazałem im zdjęcia z Włoch, zjadłem obiad, wypiłem kawe (a nie pije), obejrzałem końcówkę meczu Holadnia - Dania i trzeba było się zbierać z powrotem.

Do domu ruszam kilka minut po 19. Chciałem przekroczyć most jeszcze zanim zajdzie słońce.

Na 225kmie zatrzymuje się w McDonaldsie, bo przypuszczałem że później będą problemy z kupnem czegokolwiek do jedzenia.

Na moście jestem o 21. Zatrzymuje się na chwile założyć ocieplacze na kolana bo zaczęło robić się chłodno (13 stopni). Odpalam wszystkie lampki i lece dalej.





Do Bristolu wjeżdzam już po ciemku, ale jedzie się przyzwoicie. Na wyjeździe z miasta zaczyna się podjazd (4-5km), strasznie mi się to ciągnęło, na szczęście akurat zadzwonił do mnie kolega więc poszło całkiem fajnie.



Na 290km robie przystanek na tej samej stacji co w pierwszą strone.
Wcinam jogurt, batona musli, zapijam wodą do pełna, przeciągam się i lece dalej.

Od tej pory najgorszą rzeczą było zmuszanie się do regularnego jedzenia, głównie batonów musli które jadłem przez cały dzień. We Włoszech też ojadłem się tego dużo i już mi nie smakowały jak na początku. Czułem że po zjedzeniu batona noga po kilku minutach zaczynała kręcić. Tak walczyłem ze sobą żeby tylko wciskać w siebie te batoniki.

Około 300km wjeżdzam do Bridgewater o północy, a tam pełno niebieskich świateł. Podjeżdzam bliżej patrze, a tam jakiś objazd (droga całkowicie otaśmowana, łącznie z chodnikiem) próbowałem wjechać w jakieś osiedle i kawałek dalej wyjechać, ale wyjechałem w połowie odcinka wyłączonego z ruchu i odrazu mnie policjant zgarnął i wytłumaczył jak objechać.
Jakiś typek skasował auto, i zablokowali całą droge.

Na wylocie z Taunton robie dłuższą przerwę (10minut). Zaczyna mnie łapać senność.
Zrobiło się zimno (11stopni), szczególnie jest to odczuwalne po przystanku kiedy zdążyłem ostygnąć. Ale już po kilku minutach jazdy jest z powrotem fajnie.

Na 366km źle zjeżdzam z ronda i musze wracać się 2km. Za dnia to z zamkniętymi oczami mógłbym tam jechać. Zanim obczaiłem gdzie źle zjechałem naklnąłem się conieco, czekaniem na GPS zanim się włączył (dziwnie to by za dnia wyglądało).
W pierwszą stronę jechałem przez centrum Wellington, powrót natomiast jakoś bokiem i coś mi niepasowało, ale stwierdziłem że może to przez zmęczenie i że jeszcze dojade do tego miejsca.

20km przed domem zaczął padać deszcz. To dodatkowo mnie zmotywowało do tego żeby być szybciej w domu, i zacząłem cisnąć co w nogach mocy zostało. Na szczęście padało przez 10km i przed domem było już sucho.

Przed domem miałem 393km na liczniku to pokręciłem się jeszcze chwile po okolicy i padło 400tka!







Miałem w planie zrobić 400ke w tym roku, ale nie przypuszczałem, że to będzie taki spontan.
Stwierdzam że takie dystanse niesamowicie wzmacniają psychikę. Przygotowanie fizyczne jest chyba nawet mniej istotne niż psycha.


Wypiłem:
7,5L różnej maści płynów

Zjadłem:
makaron z kurczakiem
2 banany
obiad:)
kawałek jabłecznika
2 cheesburgery
jogurt pitny
13 musli
bounty potrójne
2 wafelki



Kategoria 100km>, 200km>, 300km>, 30km>, 50km>, solo, ze zdjęciami

łańcut - warszawa

  • DST 315.39km
  • Teren 0.50km
  • Czas 09:56
  • VAVG 31.75km/h
  • VMAX 55.80km/h
  • Podjazdy 670m
  • Sprzęt FELT Q620 (sprzedany)
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 maja 2011 | dodano: 23.05.2011

planowany wyjazd już chyba od lutego czy marca w końcu został wykonany
wyruszyliśmy o 3;10 w składzie Ja, Krzysiek (mungom), Jacek
do godz 5 zimno jak cholera około 12 stopni
poza sandomierzem niewiele było ciekawych miejsc do obejrzenia czasem jakieś kościółki czy coś a tak to jedynie o ile dobrze pamiętam miejscowość Lipsko ma bardzo fajny układ domów, blisko drogi w szeregu i bez płotów ciekawie to wygląda.
od Sandomierza czyli w miejscu gdzie zaczyna się województwo świętokrzyskie aż do granicy z mazowieckim droga idealna zero dziur, natomiast po przekroczeniu tabliczki Mazowieckie inny świat, co chwile znak informujący o tym że przez 5km będą dziury i tak chyba ze 100km:D dziura na dziurze
Kozienice to chyba najgorsze miasto w polsce do jazdy rowerem takich dziur to by się ukraina nie powstrzydziła.

Do Warszawy wjechaliśmy o 15;30 czyli tak jak było planowane

Poza upałem który parzył mi stopy i tyłek mógłbym jechać jeszcze spory kawałek

co do Warszawy to pierwsze co rzuciło się w oczy to brak śmietników w centrum

picie piwa pod pałacem kultury to zdecydowanie nienajlepszy pomysł, monitoring policyjny szybko nas wychaczył i po otwarciu piwa za 10 minut już nas niebiescy spisywali, ale obyło się bez mandatu


3000km w roku zaliczone
300ka zrobiona

U KRZYŚKA NA WPISIE OPIS I ZDJECIA


Kategoria 100km>, w grupie, 200km>, 300km>