Skutek frustracji pogodowej
-
DST
400.05km
-
Czas
14:32
-
VAVG
27.53km/h
-
VMAX
72.85km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
HRmax
166( 85%)
-
HRavg
132( 67%)
-
Podjazdy
2050m
-
Sprzęt Felt F5C
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjazd: Sobota 8:29
Przyjazd: Niedziela 3:40
Na wstępie przepraszam za chaotyczny opis, ale jakoś nieskładnie mi idzie opisywanie tras.
Odkąd wróciłem z Włoch nie było dnia bez deszczu. Przed urlopem też padało przez 2 tygodnie prawie codziennie, a w szczególności na weekendach i niemal cudem było pojechać dalej żeby nie nadziać się na deszcz. Finalnie tak mnie to wkurzało, że biegałem w deszczu i ćwiczyłem w domu przysiady itp., ale to było za mało i tak się uzbierało, że ostatecznie zrobiłem ten wyjazd. Tutaj z pogodą też nie było kolorowo bo dzień wcześniej o 23 jak pojechałem do kolegi po bidon i okulary, o których zapomniałem tydzień temu to lekko padało ale prognozy były w miare optymistyczne. Wyczaiłem kilkanaście godzin gdzie miało niepadać i ostatecznie się udało.
Przypomniałem sobie jeszcze o problemie z rowerem, który pojawił się jakiś czas temu, ale zlałem to bo nie planowałem dalszych wyjazdów- mianowicie niemogłem wrzucać na duży blat, jak się okazało linki w pancerzu wychodziły z oplotu. Na szczęście znalazłem jakiś zapasowy pancerz założyłem razem ze zniszczoną końcówką pancerza, która jakoś przetrwała cały wyjazd bez problemu.
Przestudiowałem mapke i o 1 poszedłem w kime.
Pobudka o 7, więc snu nie było za wiele.
Poranny makaraon z kurczakiem i sosem pesto, pakowanie gratów i można ruszać
8:29 wyjazd
Początkowo około 12 stopni mocny zachodni wiatr (30-35km/h) Więc jechało się w miare przyjemnie.
Na 50km na wylocie z Taunton pierwszy postój na sikanie, banana i rozebranie się z rękawków i nakolanników bo zaczęło słoneczko przygrzewać.
Na około 75km za Bridgewater w centrum jakiegoś miasteczka w korku dochodze do 2 kolarzy. Jechali w tym samym kierunku co ja to podpiąłem się na koło.
Po wyjeździe z miasta rozpędzili się do 39km/h i tak trzymali, jechałem kawałek za nimi, ale mając w perspektywie jeszcze ponad 300km do zrobienia odpuściłem po kawałku bo jazda z tętnem 155 niebardzo mi odpowiadała.
Na 98km zachaczam o stacje benzynową kupuje puszke coli i lece dalej.
Po 100km średnia lekko ponad 30km/h. Wiatr był mocny, ale na szczęście delikatnie pomagał.
Na wlocie do Bristolu osiągam vmaxa. W samym centrum troche pobłądziłem i 3 razy musiałem objeżdżać wielkie skrzyżowanie.
Na wyjeździe z miasta nad drogą usytuowany był wiszący most na wysokości 75metrów.
Na 145km wjeżdżam na most Severn przechodzący nad Kanałem Bristolskim.
Waliło tak wiatrem, że jechałem pochylony chyba pod kątem 80stopni. Czysta masakra wietrzna.
Po zjechaniu z mostu jadąc do małego miasteczka Chepstow mijam ekipe 10 kolarzy, jacyś zadufani byli bo nawet głową nie kiwnęli ani ręką nie pomachali. W miasteczku tankuje wodę, dzwonię do znajomych z pytaniem co na obiad i ruszam dalej. Już jadąc włączam GPSa i chowam telefon do kieszonki. Na krótkim stromym zjeździe (około 50km/h) wypada mi telefon i tylko słyszę, jak rozpada się na części. Zatrzymuje się odrazu żeby pozbierać części, niestety za mną jechało auto, które przejechało po klapce i teraz wygląda jak wygląda. Ważne że telefon działa dalej, inaczej nie trafiłbym do znajomych bo nieznałem adresu i bez GPSa też byłoby to chyba niemożliwe.
Dalsza jazda to walka z czołowym wiatrem (30-40km/h) aż do samego Cardiff. Turlam się jakoś powoli do przodu. Koło 180km mam kryzys, marze o czymś ciepłym do jedzenia i o tym żeby przestało wiać. Jeszcze jakby mi tego złego mało było źle zjeżdżam z ronda i wjeżdzam przez przypadek na obwodnice miasta gdzie ruch jest ogromny, auta zapier...!!! i jeszcze co kawałek były drogi wlotowe z dwoma pasami (przez które musiałem się przebić i uciekać na pobocze). Wszystko to czego rowerzyści nie lubią w jednym miejcu!. W momencie, gdy skumałem że pasowałoby zawrócić było już za późno. Więc pozostało mi jechać aż do następnego zjazdu. Znaki były pochowane za drzewami, normalnie masakra jakaś, specjalnie zwalniałem żeby móc coś zobaczyć, ale i to nie pomagało. Po kilku km zauważyłem bramę (chyba jakiś awaryjny wjazd na obwodnice).
Ufff to był koniec męki!
Zadzwoniłem do znajomych żeby podali mi adres, wklepałem w GPSa i po kilkunastu minutach byłem na miejscu około 16tej.
Na liczniku 198km i 7h2m.
Cardiff jako miasto prezentuje się ładnie. Niestety nie robiłem żadnych zdjęć bo nie było za bardzo co fotografować zresztą telefonem to jakość mierna.
U znajomych pokazałem im zdjęcia z Włoch, zjadłem obiad, wypiłem kawe (a nie pije), obejrzałem końcówkę meczu Holadnia - Dania i trzeba było się zbierać z powrotem.
Do domu ruszam kilka minut po 19. Chciałem przekroczyć most jeszcze zanim zajdzie słońce.
Na 225kmie zatrzymuje się w McDonaldsie, bo przypuszczałem że później będą problemy z kupnem czegokolwiek do jedzenia.
Na moście jestem o 21. Zatrzymuje się na chwile założyć ocieplacze na kolana bo zaczęło robić się chłodno (13 stopni). Odpalam wszystkie lampki i lece dalej.
Do Bristolu wjeżdzam już po ciemku, ale jedzie się przyzwoicie. Na wyjeździe z miasta zaczyna się podjazd (4-5km), strasznie mi się to ciągnęło, na szczęście akurat zadzwonił do mnie kolega więc poszło całkiem fajnie.
Na 290km robie przystanek na tej samej stacji co w pierwszą strone.
Wcinam jogurt, batona musli, zapijam wodą do pełna, przeciągam się i lece dalej.
Od tej pory najgorszą rzeczą było zmuszanie się do regularnego jedzenia, głównie batonów musli które jadłem przez cały dzień. We Włoszech też ojadłem się tego dużo i już mi nie smakowały jak na początku. Czułem że po zjedzeniu batona noga po kilku minutach zaczynała kręcić. Tak walczyłem ze sobą żeby tylko wciskać w siebie te batoniki.
Około 300km wjeżdzam do Bridgewater o północy, a tam pełno niebieskich świateł. Podjeżdzam bliżej patrze, a tam jakiś objazd (droga całkowicie otaśmowana, łącznie z chodnikiem) próbowałem wjechać w jakieś osiedle i kawałek dalej wyjechać, ale wyjechałem w połowie odcinka wyłączonego z ruchu i odrazu mnie policjant zgarnął i wytłumaczył jak objechać.
Jakiś typek skasował auto, i zablokowali całą droge.
Na wylocie z Taunton robie dłuższą przerwę (10minut). Zaczyna mnie łapać senność.
Zrobiło się zimno (11stopni), szczególnie jest to odczuwalne po przystanku kiedy zdążyłem ostygnąć. Ale już po kilku minutach jazdy jest z powrotem fajnie.
Na 366km źle zjeżdzam z ronda i musze wracać się 2km. Za dnia to z zamkniętymi oczami mógłbym tam jechać. Zanim obczaiłem gdzie źle zjechałem naklnąłem się conieco, czekaniem na GPS zanim się włączył (dziwnie to by za dnia wyglądało).
W pierwszą stronę jechałem przez centrum Wellington, powrót natomiast jakoś bokiem i coś mi niepasowało, ale stwierdziłem że może to przez zmęczenie i że jeszcze dojade do tego miejsca.
20km przed domem zaczął padać deszcz. To dodatkowo mnie zmotywowało do tego żeby być szybciej w domu, i zacząłem cisnąć co w nogach mocy zostało. Na szczęście padało przez 10km i przed domem było już sucho.
Przed domem miałem 393km na liczniku to pokręciłem się jeszcze chwile po okolicy i padło 400tka!
Miałem w planie zrobić 400ke w tym roku, ale nie przypuszczałem, że to będzie taki spontan.
Stwierdzam że takie dystanse niesamowicie wzmacniają psychikę. Przygotowanie fizyczne jest chyba nawet mniej istotne niż psycha.
Wypiłem:
7,5L różnej maści płynów
Zjadłem:
makaron z kurczakiem
2 banany
obiad:)
kawałek jabłecznika
2 cheesburgery
jogurt pitny
13 musli
bounty potrójne
2 wafelki
Kategoria 100km>, 200km>, 300km>, 30km>, 50km>, solo, ze zdjęciami
komentarze